- Misia: Zaczniemy
od prostego pytania. Jak długo pisałaś swoją książkę?
Patrycja Maczyńska: Książkę
pisałam trzy miesiące, głównie nocami, gdyż etat pracy jako położna nie daje mi
możliwości na pisanie w ciągu dnia.
- Misia: Co
było dla Ciebie inspiracją do napisania własnej powieści?
Patrycja Maczyńska: Do napisania „Południcy ze Świątyni Słońca”
zainspirowały mnie podróże, którą odbyłam pięć lat temu i sześć lat temu
właśnie do Nowin Horynieckich, Siedlisk i ogółem roztocza i możliwość
obejrzenia, bo trudno tu powiedzieć zwiedzenia, Świątyni Słońca, która niestety
do dzisiaj pozostaje miejscem nie oznakowanym
tak samo dla turystów jak i innych. Kolejną ważną kwestią jest to, że po
śmierci mojego taty miałam depresję, nie mogłam spać i żeby zabić ten wolno
płynący czas, postanowiłam wziąć się za pisanie, gdyż wcześniej nie miałam na
to siły ani przede wszystkim czasu, więc tak to wyglądało. Chyba wyszło mi to
na dobre, jak sądzę.
Misia:
Pozostając przez moment przy tym pytaniu. Czy odbyłaś tą wycieczkę sama?
Patrycja Maczyńska: Nie, do
Nowin pojechałam wraz z zaprzyjaźnionym ze mną małżeństwem i z moim synem
Patrykiem, także już się wydałam z faktem, że postacie z książki pokrywają się
z prawdziwymi osobami.
- Misia: Mam
tu zanotowane pytanie odnośnie tego, czy książka to w jakimś stopniu opis
wydarzeń z Twojego życia, lecz nie będziemy do tego wracać, gdyż w
poprzednim pytaniu poznaliśmy odpowiedź. Idziemy więc dalej. Jeśli z zawodu
jesteś położną skąd nagle zainteresowanie językiem polskim, pisaniem
opowiadań? To totalnie odmienne branże, nie sądzisz?
Patrycja Maczyńska: Tak (śmieje
się) to dwie kompletnie oddzielne dziedziny, lecz ja od zawsze byłam szczerze
połączona ze sztuką. Lubiłam wszelkie artystyczne rzeczy. Ogółem kiedyś przed
położnictwem chciałam zostać instruktorką tańca i udało mi się nawet nią
zostać. Udzielałam lekcji charytatywnie.
Misia: Charytatywnie? To znaczy
dla osób chorych?
Patrycja Maczyńska: Nie, nie,
dla dzieci w szkole. Z tym też się wiąże pewna anegdotka. Zapewne pamiętasz ten
moment w książce, gdzie opisywałam nieprzyjemne relacje panujące między moim
synem i mną, a jego nauczycielką. Właśnie w tamtej szkole poznałam niesamowitą
kobietę i zaczęłyśmy się wspaniale dogadywać mimo tego, że się nie znałyśmy.
Obie chciałyśmy zrobić coś dla tej szkoły, dla tych dzieciaków i chyba ta idea
nas łączyła. Zajęcia odbywały się na jednej z godzin wf-u i wtedy właśnie
pracowałyśmy z całą klasą. Myślę, że nasz wysiłek nie poszedł na marne, bo
udało nam się dostań na wojewódzki konkurs tańca współczesnego, co było i nadal
jest wielkim sukcesem. Ta nauczycielka wkładała samą w siebie w to, co robi,
była nauczycielem z powołania.
Misia: Szkoda, że dzisiaj jest
tak mało takich osób.
Patrycja Maczyńska: Tak, to prawda.
W klasach 1-3 tak było, w 4-6 był gnębiony. Opis z mojej książki jest jak
najbardziej autentyczny. Właściwie to nawet sytuacje poza tymi fikcyjnymi są
słowo w słowo autentyczne.
- Misia: Skąd pomysł na motyw Południcy? Czy
legendy, które opisałaś w książce są prawdziwe?
Partycja
Maczyńska: Jak najbardziej tak, legendy są prawdziwe. Ogółem pragnę
zwrócić uwagę ludzi na to, jakie mamy piękne słowiańskie legendy. Wszyscy
raczej korzystają z mitów greckich czy rzymskich i jest to tak strasznie
oklepane, że aż przykro, gdy wiem, że istnieje coś równie pięknego, a nikt o
tym nie wie. Może moja książka sprawi, że ktoś zainteresuje się tym co nasze,
doceni to.
- Misia:Dlaczego akurat Nowiny
Horynieckie? Zwykli ludzie jeżdżą na wakacje nad morze, w góry, na mazury…
ale Nowiny Horynieckie?
Patrycja
Maczyńska: Tak, to nie jest znana
miejscowość, ale znajduję się tam przepiękne muzeum oraz Świątynia Słońca, o
której wspomniałam już wcześniej. Ja od zawsze byłam dziwna, nawet moi
przyjaciele uważali mnie za taką. Czasem mówili „powróżysz nam”, gdyż
wiedzieli, że noszę ze sobą runy.
- Misia:Natan – postać prawdziwa czy fikcyjna?
Patrycja
Maczyńska: Natan to jak
najbardziej postać czysto fikcyjna i w tej kwestii nie ma raczej wiele do
wyjaśniania.
Misia:
Jednak pozostając w temacie Nataniela. Z tego, co wyczytałam z Twojej notce
biograficznej, samotnie wychowujesz syna. Zastanawia mnie to, czy nadal czekasz
na miłość. Marzysz o niej?
Patrycja
Maczyńska: Oj, mam to już za
sobą. Ale może czasem człowiek bywa jednak samotny…? To chyba zbyt długa
refleksja jak na ten wywiad. Zalecam, by każdy zastanowił się nad tym w swoim
zakresie, w końcu to zależy od jednostki.
- Misia: Jak zareagowali Twoi znajomi na wieść
o wydaniu Twojej powieści?
Patrycja
Maczyńska: Oj, byli nie mało zdziwieni, gdyż ja mam dyslekcję,
dysortografię i wszystko, co tylko posiada przedrostek „dys”, więc ta książka
to takie moje duże prywatnie osiągnięcie. Szokiem była dla nich ta wiadomość,
również ze względu na to, że do samego końca – czyli momentu, gdy miałam w
dłoniach egzemplarz sygnalny – nie wydałam się nikomu poza moją mamą i synem.
To głównie ich zasługa, że nie poddałam się i mogłaś przeczytać „Południcę ze
Świątyni Słońca” w papierowym wydaniu. Na decyzję o wydaniu mieli również wpływ
moi przyjaciele, których wymieniłam w dedykacji, którzy gorąco mnie wspierali
Teraz jestem im za to bardzo wdzięczna!
- Misia: Czyli podsumowując kwestię realności
Twojej książki – znajdują się w niej opisy istniejących miejsc, w których
miałaś okazję być, tak?
Patrycja
Maczyńska: Nie, o niektórych miejscach opowiadała mi babcia i niestety
ja nie miałam okazji osobiście ich zwiedzać, niektóre z nich nawet już nie
istnieją, co bardzo przykre, ale jeżeli nic się w tym kierunku nie zmieni,
zniknie również to, co jeszcze żyje w ukryciu. Świątynia Słońca, skamieliny,
kromlechy czy Muzeum Skamieniałych drzew. Szkoda tego wszystkiego, gdyż
potrzeba tylko odrobiny chęci. Mam nadzieję, że moja książka choć w niewielkim
gronie ludzi zaszczepi chęć odwiedzin takich pięknych polskich miejsc. Mamy
swoje Forks i Sire, ale dlaczego nie umiemy go docenić?
- Misia: W trakcie czytania moją uwagę przykuł
pewien fragment i może czepiam się szczegółów, ale czy naprawdę
przeczytałaś sagę „Zmierzch” Stephenie Meyer siedemnaście razy?
Patrycja
Maczyńska: Tak (śmieje się), lecz ta liczba uległa zmianie. Teraz to już
około czterdziestu razy. Nie tylko czytam, oglądam, słucham audiobooków i
czytam w e-booku, a czasami otwieram tylko po to, by zobaczyć co słychać u
Belli, Edwarda i Jacoba. To moja ulubiona seria i chyba nigdy mi się nie
znudzi. Jako położna pracuję na oddziale onkologicznym i dość często spotykam
się ze śmiercią, wtedy ratują mnie przyjaciele ze „Zmierzchu” swoim naprawdę
fantastycznym światem.
Misia:
Haha! Niesamowite! Osobiście miałam okazję czytać sagę „Zmierzch” tylko raz i
to długo po tym, jak do kin weszła ostatnia część. Nigdy nie rozumiałam tego,
jak moje koleżanki mogą podniecać się wampirami i wilkołakami. Śmiałam się, gdy
krzyczały „chcemy Edwarda”, było mi to kompletnie obce. Aż w końcu pewnego
zimowego dnia znalazłam na allegro całą serię za 60 złotych i bez zastanowienia
kliknęłam „kup teraz”. Przeczytałam wszystkie części i chyba żaden z Panów nie
ujął mojego serca. Jednak chciałabym zapytać – Edward czy Jacob?
Patrycja
Maczyńska: Haha! Dla mnie zawsze najfajniejszy był Jasper i mam
nadzieję, że nie urażam w ten sposób żadnej fanki Jacoba lub Edwarda, która
cicho liczyła na to, że dołączę do jej teamu.
- Misia:
Czy planujesz kolejne powieści?
Patrycja
Maczyńska: Owszem, teraz jestem w trakcie pisania mojej drugiej powieści,
a kontynuacji przygód Oriany, ale na razie nie chcę zapeszać, zobaczymy co z
tego wyjdzie.